Salwa artyleryjska na Zatoce Gdanskiej – opowiadanie z ORP Krol Wladyslaw Czwarty

Historia krążownika będącego potencjalnym bliźniakiem ORP Bałtyk sprzed wojny, zatoczyła bardzo szerokie koło. Ostatecznie mamy tu zmodernizowany ciężki okręt ORP Król Władysław Czwarty z początku wieku uzbrojony w trzy armaty Boforsa kalibru 254 milimetry i dwie również Boforsa kalibru 152,4, jak z Baterii Cyplowej, plus lżejsze uzbrojenie. Modernizacje napędu i struktury okrętu spowodowały zwiększenie szybkości do dwudziestu czterech węzłów… 

Poniżej polski tekst opublikowanego znacznie wcześniej fragmentu dotyczącego interwencji gdańskiej tej jednostki floty.

Dowódca floty z powątpiewaniem oglądał zmodernizowany na okręt obrony wybrzeża ciężki krążownik Władysław IV. Bliźniaka ORP Bałtyk przebudowano w dość szerokim zakresie, dając mu nową dziobnicę, dwa kominy zamiast trzech i potężniejszą artylerię od oryginału. Wieże dziobowa i rufowa zamiast francuskich armat kalibru dwieście czterdzieści otrzymały nowoczesne armaty większego kalibru dziesięć cali, co przekłada się na dwieście pięćdziesiąt cztery milimetry, a osiem armat w kazamatach kalibru sto trzydzieści osiem znikło, podobnie jak cztery posadowione na pokładzie i w ich miejsce pokład przyjął sześć świetnych armat kalibru sto pięćdziesiąt dwa, typu identycznego do ustawionych też na Helu w Baterii Cyplowej. Zastrzeżenia kontradmirała budziły armaty opelot, bo nastawiano siedemdziesiątek piątek, a czterdziesto-milimetrowe tylko dwie i to stare Vickersy określane przez Anglików 2 pdr. Podobnie szybkiej i skutecznej broni maszynowej tylko kilka sztuk nkm-ów Hotchkissa. A już szczytem irytacji dla niego była modernizacja siłowni, gdyż okręt miał osiągać dwadzieścia cztery węzły po wymianie kotłów na olejowe i modernizacji maszyn parowych, a zyskał tylko z osiemnastu węzłów do dwudziestu i to z trudem już, bo bez przeciążania brakło mu pół węzła, czyli faktyczna szybkość stała ciężkiego krążownika nieco tylko przewyższa patrolową opisywaną na szesnaście węzłów. Wysoki kadłub też nie budził u admirała zachwytu, dlatego też witał komandora porucznika Staniszewskiego w Gdyni bez specjalnego entuzjazmu.

– Ogromny, to jedynie mi przychodzi na myśl, jak widzę Pana krążownik!

– Mnie też z początku przerażał!

Komandor ucieszył się z wrażenia dowódcy floty, bo było takie same, jak i jego. W miarę czasu jednak mu te wrażenie mijało i nawet zaczął dostrzegać pozytywy tego wyniosłego z kształtu i wysokości kadłuba okrętu. A już próby morskie całkowicie go przekonały, że szwedzcy stoczniowcy wiedzieli co robią z krążownikiem pancernym przepoczwarzonym na pancernik obrony wybrzeża. Załogi artyleryjskie z Królewskiej Marynarki bardzo sprawnie i szybko przestrzelały działa kalibrów głównego i średniego, polscy artylerzyści przy okazji wypróbowali montowane też w stoczni zenitówki, co wywołało z kolei spore zainteresowanie Szwedów, bo celność polskich armat ich zaskoczyła trochę. Komandor to wszystko zreferował dowódcy floty bez omijania szczegółów, bo był zdania, że admirała można przekonać do Władysława IV tylko całkowitym i pełnym przekazem swoich spostrzeżeń i niemałych już doświadczeń po modernizacji. Szef floty potrafił słuchać uważnie i jego zimna i surowa twarz wyraźnie się odprężała z każdym zdaniem dowódcy okrętu, a w oczach zapaliły się błyski zaciekawienia, bo Staniszewski nawet nie zaniedbał powstałych na pokładzie anegdot o artylerzystach niezbyt zdolnych zgadać się z instruktorami ze Stockholmu. Pobyt dowódcy floty przedłużył się z planowanej godziny do końca dnia, bo komandor potrafił tak zainteresować go krążownikiem, że poszli oglądać precyzyjne i potężne armaty kalibru głównego o niespotykanym dotąd u nich pocisku! Parametry i zasięg strzału były imponujące, więc nie ma się co dziwić zainteresowaniu dowódcy floty, a przy okazji przestał już krytycznym okiem patrzeć na to, że armaty zachowano tylko dwie, zamiast postulowanego zwiększenia ich liczby do czterech kosztem kalibru średniego. System kierowania ogniem firmy Bofors opierał się na typowo angielskich zasadach, więc był tu i Fire Director i centrala obliczeniowa położona za grubym opancerzeniem wewnątrz kadłuba i zdolność podziału celów, a wszystko oparte na solidnych dalmierzach z dobrym przeglądem przestrzeni. Zaskoczony nieco kontradmirał Unrug zauważył w pewnym momencie, że bardzo krytyczny w chwili wyjazdu do Szwecji komandor, teraz ma zupełnie odmienne zdanie o możliwościach swojego okrętu, a nawet głęboko pochwala zakres i styl modernizacji. Nawet brak nazbyt widocznego efektu z napędem okrętu specjalnie nie martwił go już, bo okazało się, że tylko nowe pancerniki typu Sverige rozwijają ponad dwadzieścia węzłów, ale tylko nieco, bo dwa węzły raptem. Wysoki kadłub okrętu, to była dla niego kluczowa kwestia, bo tym więcej trzeba będzie dbać o właściwe rozłożenie ciężarów, co jest czynnikiem niezwykle ważnym dla pracy artylerii okrętowej. Ale i do tego podczas prób Szwedzi się odpowiednio przyłożyli, więc okręt miał dobre wyniki prób artyleryjskich, a polskie obsady zyskały już bezcenne w tej sytuacji doświadczenia z obsługą wież i armat! Dopiero kilka godzin później dowódca floty zdał sobie sprawę z faktu, że dowódca Władysława Czwartego zaraził go swoim optymizmem, co do przydatności tego okrętu z obronie wybrzeża, bo z tą myślą poddano głębokiej modernizacji stary okręt, który w zasadzie miał już iść do rozbiórki wobec braku poważnych zadań dla niego. Jednak idea posiadania silnej i do tego pływającej baterii do obrony Gdyni i mniejszych portów znalazła nieoczekiwanie duży posłuch, co przełożyło się na łatwe sfinansowanie remontu i modernizacji w szwedzkiej stoczni. Do tego ktoś potrafił dowieść w Warszawie, że jak już kupuje się dla niego artylerię, to może to być dobry jakościowo wyrób Boforsa zaopatrującego w w nią wiele krajów bałtyckich. I dzięki temu flota posiadała dwie armaty większe nawet niż kilkadziesiąt sztuk najcięższych moździerzy kalibru dwieście dwadzieścia! Komandor porucznik Staniszewski był wielkim teoretykiem artylerii, więc dla niego dowodzenie okrętem z najsilniejszą bronią Wojska Polskiego, było ogromnym zaszczytem, z czego zdał sobie sprawę w Szwecji, gdy stanął na pokładzie i co uświadomił dowódcy floty w chwili przybycia do Gdyni po modernizacji w Stockholmie. Krążownik ciężki nie podnosił i tak statusu PMW na Bałtyku, ale w oczach Szwedów, ten okręt stał się pancernikiem obrony wybrzeża o sile większej niż typ Arran, a nieco mniejszej niż nowoczesne pancerniki fińskie. Posiadanie posiadaniem, ale komandor w trakcie prac remontowych zapoznawał się ze sposobami użycia przez Szwedzką Marynarkę Wojenną swoich okrętów pancernych i wypadło na to, że oprócz działania typowo morskiego mieli oni przygotowane programy współpracy z armią. Wsparcie desantu, zdobywanie fortyfikacji, wreszcie kontrdesant i blokada morska, to wszystko szwedzcy marynarze nie tylko znali z teorii, ale też ćwiczyli w trakcie kampanii letnich. Obrotny dowódca Władysława IV przygotował sobie podobny scenariusz ćwiczeń i od początku marca, niemal zaraz po zawinięciu do Gdyni, rozpoczął jego realizację przy aprobacie dowództwa floty. Dywizjon pomocniczy miał w związku z tym znacznie więcej pracy, bo do klasycznych ćwiczeń floty doszedł trening zwalczania celów lądowych. Wymagało to innego systemu i innych przygotowań. Poligony też zostały dostosowane do zakresu ćwiczeń Władysława IV, ale nie tylko, bo dowództwo floty dostrzegło nowe jakościowo podejście komandora porucznika Staniszewskiego do zwalczania celów lądowych i skorzystało natychmiast z jego metod! I tak nadszedł 23 marca 1939 roku, gdy niemiecka flota wypłynęła z Memla zajętego ponownie dzień wcześniej i obrała kurs…

– Alarm manewrowy! Przygotować się do opuszczenia portu!

Komandor porucznik Staniszewski rozumiał pośpiech dowództwa floty w ekspediowaniu ich na morze, gdyż niemiecki kanclerz na pokładzie pancernika Deutschland płynął z Kłajpedy nazwanej ponownie Memlem na zachód! Smok w towarzystwie kontrtorpedowców I Dyonu czuwał na otwartych wodach między Helem, a Rozewiem patrolując polską granicę morską, a Władysław IV w towarzystwie Polonii i 2 Dywizjonu Torpedowo-Minowego otrzymał zadanie spotkania niemieckiej floty na otwartych wodach Zatoki Gdańskiej, czyli wpłynięcia dalej niż I Dyon. Celem tego rejsu było sprawdzenie zamiarów niemieckich wobec Gdańska, bo ktoś wyraził zaniepokojenie, czy kanclerz nie zechce przy okazji wpłynąć do tego portu i ogłosić jego powrót do Rzeszy, na co nikt w Warszawie ochoty nie miał. Dla pewności, uruchomiony został także zwiad powietrzny i wodnosamoloty puckie wyruszyły nad morze z zadaniem odnalezienia i zidentyfikowania niemieckiej floty na morzu. Władysław IV opuszczał Oksywie z trzema kotłami pod parą, co dało szybkość zaledwie ośmiu węzłów, ale pozostałe pięć kotłów parowych rozgrzewało się intensywnie już podczas rejsu. Do Polonii, jak jej cień, dołączył kupiony z Hiszpanii kontrtorpedowiec Sztorm i te dwa okręty komandor porucznik Staniszewski uznał za straż przednią zespołu i nakazał dowódcy Polonii przeprowadzenie rozpoznania osiem mil morskich przed zespołem głównym, a którym miał oprócz swojego krążownika dwa torpedowce typu K, jeden typu zmodyfikowanego K i dwa minowce tego samego typu, czyli razem sześć okrętów. Już za główkami falochronów Gdyni uruchomiony został czwarty kocioł Władysława IV i szybkość marszu automatycznie mogła wzrosnąć do dwunastu węzłów, co też uczyniono na dystansie czterech mil morskich od Gdyni i w tym tempie zespół sił głównych odpływał na wody Zatoki Gdańskiej.

Dowódca pancernika Deutschland z ogromną radością przyjął na pokład i gościł Führera, a jego sztab starał się maksymalnie dostosować do życzeń niezwykłego Gościa. Paul Wenneker zmartwiał jednak, gdy Kanclerz wyraził w aluzji opinię, że Memel odzyskany to wielki sukces dla nich, ale również Danzig czeka na swoich oswobodzicieli. Komandor wiedział o mobilizacji polskiej floty i był przekonany, że nawet te dwa lekkie krążowniki w towarzystwie półflotylli niszczycieli są w stanie im przeszkodzić w „pokojowym” zajęciu Gdańska. Ponadto Polacy posiadali cztery u-booty, a te zapewne też nie będą próżnować na redzie gdańskiej, więc natychmiastowy atak na ten port raczej byłby ryzykowny, ale też nie niemożliwy. Poddana myśl została przeanalizowana w sztabie dowódcy okrętu, a sztab wiceadmirała Fischela dodał do niej swoje elementy, wedle których zespół z Memla może spróbować możliwości zajęcia Danzig, ale bez wywoływania konfliktu zbrojnego z Polnische Kriegsmarine, która mogła faktycznie czuwać u swoich wód i zapomnieć zamknąć drogi do Gdańska! Lotnictwo morskie rozpoznało krążownik Smok i niszczyciele patrolujące akwen Przylądka Rozewie, czyli plan wejścia do Gdańska wydawał się możliwy do zrealizowania, więc wiceadmirał von Fischel wydał polecenie obrania kursu na Pilawę, co flota wykonała sprawnym zwrotem przez lewą burtę i obraniem nowego kursu. Dowódca piechoty morskiej pancernika rozpoczął przygotowania do wylądowania w porcie i objęcia jego najważniejszych punktów oraz zorganizowania obrony przeciwdesantowej, a z kolei komandor Wenneker zachodził w głowę, jak odesłać kanclerza z Gdańska do Rzeszy w chwili, gdy Polacy jednak mogą ich przycisnąć. I coraz mniej mu się podobał pomysł drugiej eskapady, bo za mało mieli wojska na pokładach, aby zając drugi port bałtycki za jednym rejsem. Zresztą wywiad dostarczył pewnych danych, że Polacy tylko flotę postawili w stan gotowości bojowej i ryzyko ich przeciwdziałania na lądzie jest zdecydowanie mniejsze niż na morzu. Z drugiej strony Paula Wennekera niepokoił brak widoku wszędobylskiego trzykominowego niszczyciela Wicher polskiej bandery! Tak wiele razy spotykał ten okręt w różnych zakątkach Bałtyku, że teraz niepokoił go jego brak w zasięgu wzroku. Coś musiało się kryć za tym, że zawsze czujnie asystujący ich poczynania niszczyciel, tym razem zaniedbał swoich obowiązków. Po przemyśleniu sprawy, komandor doszedł do wniosku, że nie ma co liczyć na dobrowolne ustępstwo Polaków w kwestii gdańskiej i tu ich czeka walka, dlatego zarządził przygotowania do boju, czym zaniepokoił sztabowców kanclerza.

– Oczekuje pan walki, komandorze?

– Tak, mein führer!

Wenneker nie zamierzał niczego ukrywać przed kanclerzem i opowiedział mu o swoim niepokoju związanym z nieobecnością niszczyciela Wicher na morzu oraz podejrzeniach, że decyzja o zbrojnej obronie Gdańska może być u podstaw tej nieobecności. Jego wywód wywołał zadumę kanclerza i delikatne potaknięcie wiceadmirała, który widać był podobnego zdania, że Polacy łatwo ich nie wpuszczą na swoje wody. Ale morski adiutant kanclerza przypomniał, że krążownik i niszczyciele podjęły patrol na otwartych wodach, zapewne oczekując nadpłynięcia desantu ze Świnoujścia, ogołacając tym samym akwen Gdańsk-Gdynia z poważnych sił morskich, bo treningowy krążownik i niszczyciel wielkości torpedowca nie mogły być brane za takie, a dywizjony torpedowo-minowe są jednostkami specjalistycznymi i ich pokonanie to żaden problem. Adiutant najwyraźniej nie wiedział, lub nie chciał wiedzieć o legendarnej drodze służby treningowego krążownika, a już całkiem zapomniał o nowiutkim minowcu polskim, który jednak chyba też był pod Rozewiem. W każdym bądź razie jego sugestia spowodowała decyzje o kontynuacji kurs na zbliżenie z redą gdańską i podjęcia próby przechwycenia drugiego portu bałtyckiego za jednym zamachem. Krótko po odprawie w kabinie Deutschlanda wachty zameldowały jednak jakiś zespół polski w zasięgu wzroku. W ciągu kwadransa przybrał on postać krążownika i niszczyciela płynących im wyraźnie na spotkanie, więc dzwonki alarmu bojowego poderwały na nogi załogę pancernika. Paul Wenneker z uśmiechem patrzył na tak słabą przeszkodę na ich drodze i już oczyma wyobraźni widział swój pancernik w gdańskim porcie, gdy obserwatorzy zameldowali dymy floty za tym dwu okrętowym zespołem!

– Nadpływają siły główne tego zespołu!

– Siły główne? – Hitler był wyraźnie zdezorientowany i patrzył pytająco na adiutanta.

– Tak, siły główne. Z meldunków wywiadu wynika, że Polacy odtworzyli pancernik obrony wybrzeża z drugiego krążownika pancernego König Adalbert Czwarty.

– Ależ to stary okręt i nieszkodliwy! – kanclerz mimowolnie wykrzyknął opinię swojego adiutanta, co tamten przypłacił długim i bacznym spojrzeniem komandora.

– Wątpliwe, aby Szwedzi źle zmodernizowali polski pancernik!

Kanclerz zrobił tylko wielkie oczy i nic już nie odpowiedział, bo dotąd tego okrętu nikt nie brał pod uwagę w rozpatrywaniu sytuacji po zajęciu Memla, a teraz dowódca Deutschlanda właśnie jego wypatruje na pełnym morzu! Było to dla niego wielkim zaskoczeniem, z drugiej strony miał okazję przekonać się o stalowych nerwach kapitana pancernika i jego zimnej logice podczas krytycznej sytuacji w porcie litewskim, gdzie zapobiegł on niepotrzebnemu użyciu broni w trakcie pokojowego zajęcia! Na mostku pancernika pojawiła ledwo wyczuwalna nić napięcia, które rosło z każdą chwilą, gdy zza linii horyzontu wynurzał się wielki polski okręt w towarzystwie torpedowców, a rozpoznający ich wcześniej zespół dołączył do niego zgrabnie, zajmując stacje dziobowe zgodnie z rolą awangardy floty. Polski pancernik poruszał się nieśpiesznie, ale ilość dymu z jego dwóch wąskich kominów pokazywała gotowość do pełnego użycia napędu. Przez lornety widać było ruch wież działowych z chwila wejścia w ich zasięg, a dystans był taki sam jak ich możliwości!, co potwierdzało, że Szwedzi zmodernizowali działa okrętu do standardu równego niemieckim armatom jedenastocalowym, o czym zresztą meldował wywiad, ale co zlekceważono z powodu wiekowości systemów starego krążownika ciężkiego. Pierwszy artylerzysta na ten widok zaklął bardzo szpetnie, co usłyszał cały okręt w słuchawkach, bo zapomniał wyłączyć mikrofon. Sam nakazał też śledzenie celu, a korzystając ze swojej mocnej lunety rozpoznał, że polski pancernik ma jednak pojedyncze wieże na dziobie i rufie, czyli mieli przewagę w kalibrze głównym trzy do jednego, a do tego kaliber dwieście osiemdziesiąt, do dwieście czterdzieści Władysława Czwartego. Komandor Wenneker od razu rozproszył jednak jego samozadowolenie;

– Pierwszy, On dostał szwedzkie dziesięciocalówki o szybkostrzelności pięciu salw na minutę!

– Donner….

Kolejne przekleństwo nikogo już nie zdziwiło, bo Polacy potrafili ich piekielnie zaskoczyć! W sumie Deutschland wcale nie mógł być pewien wygranej nad tym okrętem, jedynie ich szybkość dwadzieścia sześć węzłów na pewno przekraczała możliwości polskiego okrętu obrony wybrzeża, bo wywiad zdobył informację, że jest to dwadzieścia cztery węzły.

– Panie komandorze, to chyba niemożliwe, my możemy raz wystrzelić raz, no półtora raza, a Oni pięć?

– Tak podaje wywiad nasz i rosyjski, bo właśnie Rosjanie opublikowali specyfikację tego okrętu po modernizacji. Średni kaliber u niego, to sześć cali i zdolny do dziesięciu salw w minutę, niemal jak armaty obrony przeciwlotniczej!

– Skąd Oni wytrzasnęli taką broń? Nasi konstruktorzy dopiero próby robią z czymś podobnym!

– Od Szwedów. Okręt zmodernizowano do pancernika obrony wybrzeża w szwedzkiej stoczni. W rosyjskim raporcie prasowym jest też podana mniejsza szybkość maksymalna, którą autor tekstu określa na dziewiętnaście i pół węzła, ale to w naszej sytuacji nie ma żadnego znaczenia. Zresztą odda pan salwę na przykład dwu pociskową na aktualnym dystansie, stare armaty Polaka nie powinny nic odpowiedzieć, bo to trzy mile za zasięgiem.

Pierwszy artylerzysta pancernika od razu wydał stosowane rozkazy i z zewnętrznych dział wieży A na dziobie padła salwa wycelowana na pół mili przed celem, który w tym czasie zmienił kurs, przyśpieszył do ich czternastu węzłów i płynął równolegle. Komandor Wenneker wydając rozkaz salwy próbnej mocno ryzykował, bo jego okręt znajdował się z krańcowym zasięgu armat jedenastocalowych i jeśli Polak uzna to za ostrzał faktyczny, to może odpowiedzieć, gdyż jego dziesięciocalówki prawdopodobnie mają ten sam zasięg, co ich armaty. Ale do niczego takiego nie doszło, bo polski krążownik spokojnie czekał na upadki salwy z Deutschlanda i…

– Oddał salwę, panie komandorze!

– Próbuje zasięg, ale odpowiemy mu w ten sam sposób, tylko poczekajmy, aż spadną jego pociski!

Komandor porucznik Staniszewski był pewien tego, co mówi, bo nic nie uzasadniało wszczęcia z nimi walki tak daleko od celu, ale kurs południowy niemieckiego zespołu mówił sam za siebie, to próba opanowania z marszu Gdańska, czemu on musi zapobiec. Przed opuszczeniem Oksywia oczekiwał przybycia na pokład dowódcy floty, ale widać koordynacja zadań dwóch eskadr bojowych wymagała od niego obecności w punkcie dowodzenia floty na Oksywiu i kontradmirał z nimi nie popłynął. Również dowódca morskiej obrony wybrzeża komandor Frankowski pozostał na brzegu, gdyż tam miał swoje stanowisko alarmowe, a właśnie stan alarmu ogłoszono we flocie. Dlatego Staniszewski w tym wypadzie jest starszym oficerem morskim zespołu i jemu podlegają wszystkie okręty, jak również on ponosi odpowiedzialność za zapobieżenie napaści na Gdańsk, bo kurs zespołu pancernika Deutschland nie budził wątpliwości, co do intencji jego zespołu. Oddany na początku marca do służby Władysław IV stanął więc już w trzeciej dekadzie miesiąca przed najpoważniejszą próbą w całej swojej karierze morskiej w obydwu flotach. Decyzje szefostwa floty o skierowaniu do jego załogi obsad artyleryjskich z OORP Smok i Polonia teraz procentowało, bo trzy tygodnie ćwiczeń wystarczyły, aby teraz stanąć śmiało w szranki z pancernikiem A Kriegsmarine, pancernikiem specjalnie budowanym przeciwko nim. Sześć potężnych armat kalibru dwieście osiemdziesiąt na jego pokładzie miało nad nimi niewątpliwą przewagę, ale nie miażdżącą, bo szwedzkie armaty dwieście pięćdziesiąt cztery były tak wysoce zautomatyzowane, że strzelały pocisk co kilkanaście sekund. Niemiecki okręt do takiego tempa nie był zdolny, więc jego przewaga występowała tylko w kalibrze, a nie w ilości dział. Tu też różnica jednak była istotna, bo pocisk pancernika A ważył trzysta kilogramów, a ich Boforsy miały pociski wagi dwieście dwadzieścia siedem kilogramów, w pocisku przeciwpancernym. Amunicja burząca na obydwu okrętach była lżejsza o dziesięć procent. Waga pocisku w przypadku ostrzeliwania celów opancerzonych była czymś niezwykle ważnym dla oddziaływania trafień na cel, ale na to już nikt nie mógł nic zaradzić. Zgodnie z oczekiwanie komandora, dwa wielkie pociski z pancernika wpadły do morza w odległości pół mili przed nimi.

– Salwa o pół mili przed celem! Pal!

Komandor nie miał wątpliwości, że trzeba pokazać niemieckiemu dowódcy ich zdolność do reakcji na zaczepkę, bo widać podanie danych rosyjskim żurnalistom i ich publikacja w Morskom Sborniku spotkała się z niedowierzaniem niemieckim. Obydwie wieże Władysława IV z ogłuszającym rykiem oddały jednoczesną salwę i dwa wielkie pociski, pierwsze z wystrzelonych w obronie wybrzeża przez nich, poleciały z rykiem do wyznaczonego celu, co udokumentowały dwoma efektownymi wytryskami na tle pancernika niemieckiego. Teraz niemiecki dowódca nie może mieć wątpliwości o ich zdecydowaniu do walki w obronie Gdańska i polskiego brzegu, co też zostało odpowiednio chyba zrozumiane, bo zespół niemiecki wykonał zwrot na kurs zachodni ku północy, wyraźnie rezygnując z kontynuacji rejsu w głąb Zatoki Gdańskiej. Na ten widok na pokładach Władysława Czwartego zerwały się wiwaty, których komandor porucznik Staniszewski nie tłumił, bo sam był szczęśliwy z rozwiązania problemu jedną próbną salwą z wielkich dział okrętowych. Ten precyzyjny pokaz siły jego okrętu zwrócił całe koszty modernizacji i służby tych pięciuset pięćdziesięciu ludzi na jego pokładzie, gdyż na tę chwilę został uratowany bez wątpienia i Gdańsk i pokój, bo komandor nie miał wątpliwości, że Armia Pomorze zareagowałaby na najście niemieckiej floty na Gdańsk i doszłoby do wojny granicznej, a kto wie czy nie na większą skalę! Polityka kanonierek święciła kolejny raz triumfy na Bałtyku, gdzie sytuacja wydawała się więcej niż ustabilizowana, a jednak nie, niemieckie dążenia ją skutecznie zdestabilizowały. Jednak odegnanie niemieckiej eskadry spod Gdańska miało swoją wymowę i po raz pierwszy od czasów Bitwy pod Oliwą, polska flota panowała nad akwenem Zatoki Gdańskiej! Fakt ten znalazł uznanie w Warszawie i komandor porucznik Staniszewski otrzymał awans do pełnego komandora, więc mógł sobie naszyć jeszcze jeden pasek! Było to bardzo nieoczekiwane, ale też zrozumiałe po głębszym zastanowieniu, bo dotąd nikt ogniem nie odpowiedział na ogniową zaczepkę ze strony niemieckich okrętów, a komandor wykonał to bez chwili zwłoki, po upewnieniu się, że nic im nie zrobi swoją decyzją.

polonia1927

Fot. HMS Cassiopeia podarowana w roku 1927 PMW i nazwana ORP Polonia. (Należący do typu Centaur, podtypu Caledon, HMS Cassiopea został zbudowany w stoczni Cammel Laird, ale z powodu licznych zmian konstrukcyjnych stoczni, nie został uzbrojony i wcielony do Royal Navy, będąc od roku 1917 zakonserwowany i pozostawiony jako rezerwa strategiczna. Decyzją Admiralicji uzbrojony częściowo w roku 1927 i przekazany Polskiej Marynarce Wojennej na okręt treningowy i doświadczalny. W PMW otrzymał nazwę ORP (PL) Polonia i wszedł do służby w marcu 1928 roku.)

Dodaj komentarz